piątek, 11 grudnia 2015

Miejsce w szeregu

sport.interia.pl
Wszyscy polscy kibice piłkarscy mają w pamięci ubiegłoroczną jesień w Lidze Europy w wykonaniu Legii Warszawa. Jesień, która dawała nadzieję, że Warszawiacy wiedzą co zrobić, by polską kopaną wynieść na wyższy poziom. Z tych słodkich złudzeń obdzierano nas stopniowo od początku sezonu, a kulminacja nastąpiła wczoraj.




Nastąpiła, a przyczyniły się do tego wszystkie kluby, które reprezentowały nasz kraj w Europie. Jagiellonia i Śląsk pokazały jak wiele brakuje im choćby do poziomu niższej klasy średniej. Lech dawał nadzieję aż do dwumeczu z FC Basel w III rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów. Późniejsza rywalizacja z Videotonem na moment zasłoniła przykrą rzeczywistość, ponieważ fatalnie spisujący się w Ekstraklasie Lech dostał od kierownictwa jasny przekaz - odpuszczamy puchary, skupiamy się na lidze. Jan Urban, następca Macieja Skorży na stanowisku trenera Kolejorza, stosował większą rotację niż jego poprzednik, co oznacza, że nie można jednoznacznie stwierdzić, czy rozgrywki europejskie odpuszczał czy nie, ale nie zmienia to nic, bowiem Lech w żadnym składzie nie radził sobie w rozgrywkach LE.

Sam awans do fazy grupowej i tak był sukcesem Poznaniaków, którzy w poprzednich latach odpadali w rundach eliminacyjnych z drużynami, które określilibyśmy mianem "ogórków" lub "kelnerów", które w słabej polskiej lidze miałyby problem z walką o utrzymanie. Początek tegorocznej batalii w Europie można by więc uznać za krok milowy mistrzów Polski, ale w pamięci ciągle pozostają wspaniałe boje sprzed lat, gdy Lech jak równy z równym rywalizował z Juventusem, czy Manchesterem City. W tym roku pokazał jedynie, że daleko nam nie tylko do Anglików czy Włochów, ale też do Szwajcarów.

Legia jest jeszcze większym rozczarowaniem, W ostatnich latach regularnie gra w fazie grupowej LE, dwa razy przebijała się przez nią i odpadała dopiero na wiosnę. Takiej serii próżno szukać w najnowszej historii polskiej piłki nożnej. Zebrane doświadczenia połączone ze wzmocnieniem składu miały zaprocentować coraz lepszymi wynikami w Europie, a w najbliższych latach awansem do Ligi Mistrzów. Apetyty rozbudził zwłaszcza ostatni sezon, gdy Wojskowi wyszli z pierwszego miejsca w grupie, bijąc po drodze Trabzonspor, Lokeren i Metalista Charków. Eksperci zgodnie przyznają, że Legia trafiła w tym roku do trudniejszej grupy niż rok temu, co uważam za kpinę. Trabzonspor co prawda jest o dwie klasy słabszy niż Napoli, ale Legia grała też z Belgami i Ukraińcami - obie ligi cenione są wyżej (w przypadku Ukraińców nawet znacznie wyżej) niż Ekstraklasa. W tym roku wicemistrzowie Polski ponownie spotkali się z zespołem z Belgii, którego sezon wcześniej ogrywał ostatni dziś w tabeli Ekstraklasy Śląsk Wrocław oraz z Duńczykami, których powinno się łyknąć bez popijania. 

Ubiegłoroczne złudzenie, że możemy walczyć z przedstawicielami renomowanych lig prysnęło niczym bańka mydlana. Dziś widzimy, że uciekają nam już nawet Duńczycy. Nikt nie łudził się co prawda, że mamy jakieś szanse w starciu z klubami z Włoch, czy Portugalii, ale z którą portugalską drużyną rywalizować, jeśli nie z pogrążonym w jeszcze większym niż Poznaniacy kryzysie zespołem Belenenses? Tegoroczne rozgrywki w brutalny sposób obnażyły braki naszych zespołów i pokazały nam miejsce w szeregu. W ostatnich latach europejskie batalie można było na przemian uznawać za udane i nieudane. Jeśli ta tendencja się utrzyma, to w następnym sezonie może być tylko lepiej i tego przez najbliższe miesiące będę się trzymał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz