piątek, 21 marca 2014

Harrachov 2014 - emocje wciąż żywe

Ktoś, kto oglądał zawody w Harrachovie w telewizji, musiał sobie myśleć "szkoda tych ludzi, którzy zapłacili za bilety, a w zamian mają tylko śnieg, grad, deszcz i wichurę". Może to prawda, może lotów nie było zbyt wiele, ale pobyt w Harrachovie nie zaczyna i nie kończy się na tym.


Ciężko było mi zacząć pisanie tego tekstu. Zbyt dużo rzeczy chciałbym opowiedzieć na raz. Tak jak w piątek nie mogłem uwierzyć, że jestem w Harrachovie, tak dziś, dokładnie tydzień później, nie mogę uwierzyć, że to już koniec i trzeba wrócić do szarej codzienności. Ale od początku.

Piątek upłynął pod znakiem podróży i kilku niespodzianek. Piękna pogoda, słońce, prawie bezwietrznie. Nikt nie wierzył we wcześniejsze prognozy, które mówiły, że szanse na przeprowadzenie konkursu będą tylko w piątek. Pierwsza niespodzianka, to zakwaterowanie. W ostatniej chwili nastąpiła zmiana planów i.. do dziś nie mogę uwierzyć w nasze szczęście! Czy można sobie wyobrazić lepsze zakwaterowanie, niż w połowie drogi od Certaka, do hotelu Sklar, gdzie zakwaterowani byli skoczkowie? 


Szybko porozmieszczaliśmy się w naszym apartamencie (takie warunki za 500 koron za dobę - marzenie!) i musieliśmy zbierać się na skocznie. To znaczy, że byliśmy tam na kilka godzin przed rozpoczęciem konkursu. Po drodze zakup biletów i dylemat - wziąć tylko na dziś, a może też na jutro? Wziąłem na dwa dni, nawet jeśli nie będzie finałowych serii, to chociaż obejrzę dekorację. Zaszliśmy na miejsce, a tam? Mnóstwo polskiej publiczności, świetna zabawa na trybunach i wciąż grzejące nas słońce. Na skoczni hostessy rozdają rozentuzjazmowanemu tłumowi miodowego Jacka Danielsa. Czas zleciał szybko, bowiem witano skoczków i trenerów przejeżdżających wyciągami tuż za naszymi plecami. Zaczęła się seria próbna. Niby nic wielkiego, ale dla mnie to było już ogromne przeżycie! W końcu podczas serii próbnej można było zobaczyć skoki m.in. Piotrka Żyły czy Dawida Kubackiego. Potem przyszedł czas na rozpoczęcie dwóch pierwszych (i jak się miało potem okazać ostatnich) serii konkursu. Pierwszy konkurs na żywo, magia! I choć wychodziliśmy ze skoczni ze świadomością, że to mogą być ostatnie skoki, jakie widzieliśmy w weekend, to byliśmy rozemocjonowani tym, że po chwili odpoczynku wybierzemy się pod hotel skoczków, by polować na zdjęcia i autografy. 


Pierwszy dzień tego polowania można by uznać za stracony, gdyby nie fakt, że... okazało się, że można wejść do hotelu! Niesamowita sprawa, coś nie do pomyślenia w innych miejscach. Jesteś w jednym hotelu ze swoimi idolami, możesz napić się kawy, piwa, podczas gdy Kamil Stoch siedzi jeden stolik obok.. Tak się działo, ale dopiero dzień później. Tego dnia spotkaliśmy tylko Waltera Hofera, któremu życzyliśmy dobrej nocy. Robiło się późno, więc wróciliśmy do pokoi z postanowieniem, że wrócimy tam jutro rano.


Sobotnie przedpołudnie rozpoczęło się od spotkania.. Kamila Stocha i Janka Ziobro! Tak, ten dzień musiał być świetny. Prognozy były fatalne, wiatr rozrywał siatkę osłaniającą skocznię od wiatru, a to znaczyło.. że będziemy mogli spędzić więcej czasu w hotelu! Dziesiątki zdjęć i autografów, uściśnięć dłoni i zamienionych słów z ludźmi, których podziwiało się tylko w telewizji. Najbardziej pozytywne wrażenie wywarli na mnie Gregor Deschwanden, Alexander Pointner (!) i mega przyjazny Pekka Niemelä! Trener Finów potraktował nas jak przyjaciół i taki obraz jego utkwił mi w głowie. Do 15:00 zdobyliśmy m.in. zdjęcia wszystkich naszych skoczków i reszty Polskiej kadry. Później udaliśmy się na skocznię, by obejrzeć dekorację. Na skoki nikt nie liczył i tak też było. Rozczarowaniem okazał się jedynie brak miejsc na trybunach (mimo, iż było ich wiele), wobec czego pozostało stać na zboczu obok skoczni. Miejsca niewygodne, ale gdyby konkurs się odbył, oglądało by się go stamtąd świetnie. Świetnie jednak nie było, bo po długim oczekiwaniu i dekoracji nogi odmawiały posłuszeństwa i byłem zbyt zmęczony, by jeszcze wieczorem iść do hotelu. A warto byłoby tam pójść. Co straciłem? Wystarczy przeczytać TEN WPIS. Do łóżka kładłem się z myślą, że niedziela, to niestety ostatni dzień w Harrachovie. 


Myśl to smutna, bo Harrachov mnie zauroczył. No ale trzeba było wykorzystać ten czas, jaki nam został. Niedzielny poranek to kolejny spacer do hotelu Sklar. Kawa wśród mijających nas skoczków, kilka kolejnych zdjęć i... pojawił się mój największy idol z dzieciństwa, były rekordzista świata Björn Einar Romören! Przez cały sezon wątpliwe było, że w ogóle wystartuje jeszcze w Pucharze Świata, czy w Mistrzostwach Świata w Lotach. Ale jednak pojawił się w kadrze Norwegów. Zamienienie z nim dwóch słów i zrobienie zdjęcia to spełnienie moich najskrytszych marzeń. Kamil Stoch, Gregor Schlierenzauer, Simon Ammann.. Wszyscy Ci ludzie wprawiali mnie w osłupienie, ale kilka chwil twarzą w twarz z idolem to moment, którego nigdy w życiu nie zapomnę. 


Wiedzieliśmy już, że z niedzielnych skoków nic nie będzie. Mówili o tym wszyscy - trenerzy, skoczkowie czy serwismeni. Dobrze dla nas, nie mieliśmy biletów na drużynówkę, więc w Sklar spędziliśmy możliwie najwięcej czasu. W pewnym momencie mieliśmy okazję oglądać z norweską kadrą mecz Premier League na laptopie Alexandra Stoeckla. Wszystko to wspaniałe przeżycia, które jednak są już za mną od tygodnia. Pozostają one jednak ciągle w mojej głowie i myśl, która towarzyszyła mi gdy wsiadałem do auta zbierając się do domu była oczywista. Wrócę tu, choćby konkurs znów miał się nie odbyć. Tak spełniają się marzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz